-
ArtykułyWyzwanie czytelnicze Lubimyczytać. Temat na czerwiec 2024Anna Sierant1099
-
ArtykułyCzytamy w długi weekend. 31 maja 2024LubimyCzytać330
-
ArtykułyLubisz czytać? A ile wiesz o literackich nagrodach? [QUIZ]Konrad Wrzesiński19
-
Artykuły„(Nie) mówmy o seksie” – Storytel i SEXEDPL w intymnych rozmowach bez tabuBarbaraDorosz2
Biblioteczka
2024-05-14
2024-05-25
Ten, kto sięgając po wspomnienia Stefana Wiecheckiego, będzie oczekiwał barwnej historii jego życia napisanej potoczyście i ze swadą, w dodatku „wiechem”, niechybnie się zawiedzie. Wspomnienia te są takie jak felietony Wiecha, tyle że przedstawiają prawdziwe wydarzenia z życia autora. Niektóre są zabawne inne mniej. Układają się jednak w chronologiczny obraz życia i twórczości „Homera warszawskiej ulicy”, jak nazwał go Julian Tuwim. Jest w tych wspomnieniach geneza i poszczególne etapy zdobywania i szlifowania mowy szemranej, aż do osiągnięcia w niej swoistego mistrzostwa. „W latach chłopięcych, biegając po Karcelaku, przeszedłem coś w rodzaju początkowego kursu gwary warszawskiej. Później, prowadząc Teatr Popularny, uzupełniłem to wykształcenie do poziomu średniego. Jednak dopiero asystowanie przy niezliczonych procesach w salach sądowych pozwoliło mi wznieść się dość wysoko w tej gałęzi wiedzy”.
Wspomina Wiech czasy II wojny światowej, okres powojenny, wyjazdy zagraniczne, spotkania z czytelnikami. Zza tych opowieści wyłania się postać skromnego, bardzo przyzwoitego i zwyczajnego człowieka. Warszawiaka z krwi i kości.
I na koniec jeszcze o „wiechach”.
„Pytano mnie kiedyś, czy uważam się za współtwórcę gwary warszawskiej. Współtwórca to za duże słowo. Starałem się zawsze wiernie ją tylko odtworzyć. Oczywiście, zdarzało się czasem na kanwie istniejących zwrotów wyprodukować coś nowego, ale wypadków tych było bardzo niewiele. Ograniczałem się zazwyczaj do oszlifowania tej gwary, uzdatnienia, jak to się teraz mówi, do druku, bo w całkowicie wiernej postaci byłaby chropawa i nieczytelna. Trzeba ją też było trochę uszlachetnić, usunąć wyrażenia niesłychanie może barwne, ale zbyt plastyczne. Stępić jej ostrze. Zastąpić określenia zbyt drastyczne łagodniejszymi, elegantszymi, nie sprzeniewierzając się jednak autentyzmowi”.
Ten, kto sięgając po wspomnienia Stefana Wiecheckiego, będzie oczekiwał barwnej historii jego życia napisanej potoczyście i ze swadą, w dodatku „wiechem”, niechybnie się zawiedzie. Wspomnienia te są takie jak felietony Wiecha, tyle że przedstawiają prawdziwe wydarzenia z życia autora. Niektóre są zabawne inne mniej. Układają się jednak w chronologiczny obraz życia i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-05-18
Jak czasami niewiele potrzeba, by zwrócić uwagę na ważkie kwestie. Wystarczy 45 zapisanych stron.
W tych krótkich, na pozór zwyczajnych i codziennych, scenkach z życia, zawarte są prawdy uniwersalne. A czytelnik, nieważne czy mały, czy duży, zostaje z wieloma pytaniami. Jak postąpić w sytuacjach wymagających odwagi cywilnej? Jak przeciwstawić się grupie? Jak przyznać się do winy? Jak naprawić czyjąś krzywdę? Jak pomóc słabszemu i czy w ogóle warto mu pomóc?
Przypadkiem wpadł mi w ręce ten krótki zbiorek ośmiu opowiadań Mariana Orłonia. Przeczytałam je za jednym zamachem, ale mam w planach przeczytać je także swoim dzieciom, by posłuchać ich spostrzeżeń i refleksji.
Jak czasami niewiele potrzeba, by zwrócić uwagę na ważkie kwestie. Wystarczy 45 zapisanych stron.
W tych krótkich, na pozór zwyczajnych i codziennych, scenkach z życia, zawarte są prawdy uniwersalne. A czytelnik, nieważne czy mały, czy duży, zostaje z wieloma pytaniami. Jak postąpić w sytuacjach wymagających odwagi cywilnej? Jak przeciwstawić się grupie? Jak przyznać się...
2024-05-13
Za mną drugi tom wierszy i piosenek zebranych Jonasza Kofty. Otwiera go rozmowa żony i syna poety. Mówią o tym, jaki Kofta był na co dzień, jakim był mężem, ojcem, kolegą, poetą, człowiekiem.
Tom drugi, pod względem artystycznym, nie miał szans dorównać pierwszemu, bo to w pierwszym zgromadzone zostały wszystkie szlagiery, hity i najpopularniejsze przeboje poety, które dzisiaj żyjąc już swoim życiem, często nie są nawet utożsamiane z twórcą, ale bardziej z ich wykonawcą. I mimo że jest tu mniej spektakularnie niż w tomie pierwszym, to i tak Kofta przykuwa uwagę, bawi i zaskakuje doborem słów („pragnienie jest bezdomne, codzienność jest bez gwiazd”, „niebo jest tak cholernie w górze”) i tym swoim, specyficznym liryzmem.
Jedną trzecią tej antologii zajmuje ostatnia część - „Epitafium dla frajera”, w której znajdują się wiersze niełatwe w odbiorze, przesycone pesymizmem i goryczą. Żona poety napisała o tej części, że „stanowi swoiste podsumowanie – bo umieściliśmy tam poezję, którą Jonasz pisał przede wszystkim z myślą o sobie samym, lirykę osobistą, intymną, mówiącą wiele o samym artyście jako człowieku”. Zdecydowanie widać w niej te zmagania poety z samym sobą. Trudne są tam teksty, a język ich jest dosadny, często nawet przesadnie dosadny i czytając je ze świadomością, że w takim stylu skończę poetycką podróż z Koftą, było mi smutno. Na sam koniec, kilka ostatnich wierszy: „Mam tylko jedno życie”, „Dobrze, że byłaś”, „Cyrkowy namiot”, „Pacjent” i „Wyspa” zwróciło mi Koftę w moim ulubionym wydaniu – nostalgicznego, nastrojowego i pogodzonego.
Tak zakończyła się moja, prawie roczna, liryczna przygoda, z bardziej lub mniej poetyckimi tekstami Jonasza Kofty.
A na koniec ostatni, zamykający drugi tom utworów zebranych, wiersz. Dla mnie, po smutnym „Epitafium dla frajera”, okazał się najwspanialszą nagrodą.
***
Czy chciałbym wyryć swoje imię
Na gładkich lustrach wód leniwych
W przejrzystym, głębinowym zimnie
Nieczuły istnieć i szczęśliwy
Szczęśliwy, bo płynący wiecznie
Szczęśliwy, bo bez granic
Od źródła aż do ujścia przestrzeń
Objęty czasu ramionami
Nie dla mnie kryształowa trumna
Życia od siebie nie oddzielę
Bym w jasne słońce patrzeć umiał
Okiem rozwartym jak topielec
Ja jestem ciekaw swojej śmierci
I jednym tylko się trwożę
Gdy serce pęknie mi na ćwierci
Już wiersza o tym nie ułożę
Za mną drugi tom wierszy i piosenek zebranych Jonasza Kofty. Otwiera go rozmowa żony i syna poety. Mówią o tym, jaki Kofta był na co dzień, jakim był mężem, ojcem, kolegą, poetą, człowiekiem.
Tom drugi, pod względem artystycznym, nie miał szans dorównać pierwszemu, bo to w pierwszym zgromadzone zostały wszystkie szlagiery, hity i najpopularniejsze przeboje poety, które...
2024-04-15
Nazwisko - Kisielewski - nie było mi obce, ale tak naprawdę nie wiedziałam, kto za nim się kryje. Jaki to rodzaj twórcy, osobowości, człowieka. Podczas lektury biografii Jerzego Waldorffa, Stefan Kisielewski wyskoczył z niej jak diabeł z pudełka. Spodobał mi się Kisielewski jako przyjaciel. Spodobała mi się jego przekora i złośliwość, ale taka, w granicach przyzwoitości, która nie miała krzywdzić, tylko trochę prowokować i rozładowywać napięcie. Mariusz Urbanek w „Waldorffie. Ostatnim baronie Peerelu” pokazał publicystę Tygodnika Powszechnego tak, że zapragnęłam przyjrzeć mu się bliżej.
Przyglądanie się rozpoczęłam od „Abecadła Kisiela”. Dzisiaj mało interesującego i nudnego w odbiorze. Jeszcze na początku, gdy wyłuskiwałam z niego nazwiska mi znane, byłam ciekawa, co autor myślał o danym człowieku, gdy jednak zaczęłam czytać nazwiska kolejno, alfabetycznie, czar prysł. W większości bowiem są to biogramy sławnych przedstawicieli (dzisiaj w większości wymarłych) świata politycznego, kulturalnego i literackiego, ale popularnych w „swoich” czasach, nieutrwalonych w obecnej pamięci. Ponadto zdarza się Kisielowi powtarzać, używać tych samych określeń, co ani nie śmieszy, ani nie bawi. Jedynie kilka opinii mnie rozweseliło, chociażby ta o Zofii Hertz – „prawa ręka Giedroycia. Niesamowita pracownica, która pracuje dzień i noc, która się nie bardzo zna na polityce. […] Jest fanatyczką Giedroycia i „Kultury”. Jak coś złego powiesz o „Kulturze”, to ona cię zabije”.
„Testament Kisiela” to zbiór zapisanych rozmów telefonicznych Piotra Gabryela ze Stefanem Kisielewskim z lat 1990-1991, publikowanych na łamach „Wprost”. Są to przemyślenia, opinie i dywagacje Kisiela na bieżącą wówczas sytuację polityczną i gospodarczą państwa polskiego. Z dzisiejszej perspektywy nie wzbudzają emocji. Najbardziej podobały mi się dwa teksty – „Mity polskie” i „Plagi główne”.
Wydaje mi się, że Kisiel, tak jak „bohaterowie” jego „Abecadła…”, był człowiekiem tamtych, odległych już teraz, minionych czasów. Przebrzmiał.
Nazwisko - Kisielewski - nie było mi obce, ale tak naprawdę nie wiedziałam, kto za nim się kryje. Jaki to rodzaj twórcy, osobowości, człowieka. Podczas lektury biografii Jerzego Waldorffa, Stefan Kisielewski wyskoczył z niej jak diabeł z pudełka. Spodobał mi się Kisielewski jako przyjaciel. Spodobała mi się jego przekora i złośliwość, ale taka, w granicach przyzwoitości,...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-04-30
„Pamiętnik antybohatera” - uwiera, „Egzekucja w zoo” – boli, „Niobe” - zastanawia. A jeżeli chodzi o poezję, to zgodzę się z autorem, że są to „małe, zwięzłe teksty prozatorskie ukształtowane w formie wierszy”. Mnie z tej wierszowanej prozy najbardziej podobał się „Wiersz urodzinowy”, co bynajmniej nie znaczy, że jest mistrzostwem gatunku.
Mocne emocje wywołało opowiadanie „Egzekucja w zoo” i bardzo mnie poruszyło.
Kontrowersyjny antybohater, gdyby jeszcze dał się lubić, mógłby z tej mikropowieści zrobić ciekawe studium psychologiczne człowieka, który chce, t y l k o, przeżyć. Jednak antybohaterski bohater okazał się antypatycznym i wyrachowanym skrajnym egoistą, którego nie dało się obdarzyć cieniem sympatii. Mimo to, jest on ciekawym literackim wyzwaniem postawionym „prawdziwym” bohaterom. Zwłaszcza tym niezłomnym i wyklętym.
Ostatnie w zbiorku, krótkie opowiadanie zatytułowane „Niobe”, jak to z opowiadaniami ze snu bywa, wydało mi się chaotyczne i dziwaczne, mimo ciekawego przesłania.
Ten wybór tekstów Kornela Filipowicza, którego bardzo wysoko cenię, do mnie nie przemówił. Dlatego ocena tylko - dobra. I nie polecam tego zbiorku tym, którzy chcieliby dopiero zaznajomić się z twórczością autora. Czyta się tę książkę szybko, to prawda, ale po tym czytaniu nie zostaje żadna zaduma nad słowem, frazą czy zdaniem. Mnie, nie została.
„Pamiętnik antybohatera” - uwiera, „Egzekucja w zoo” – boli, „Niobe” - zastanawia. A jeżeli chodzi o poezję, to zgodzę się z autorem, że są to „małe, zwięzłe teksty prozatorskie ukształtowane w formie wierszy”. Mnie z tej wierszowanej prozy najbardziej podobał się „Wiersz urodzinowy”, co bynajmniej nie znaczy, że jest mistrzostwem gatunku.
Mocne emocje wywołało opowiadanie...
2024-04-10
Stefania Grodzieńska, tym razem nie we wspomnieniach, ale w odsłonie satyrycznej. Tytułowe kawałki zaś, to nic innego jak teksty pisane na zamówienie, między innymi do „Szpilek”, „Przekroju”, „Kobiety i Życia”. W tym zbiorku znajduje się wybór tych lepszych i najlepszych, według autorki, felietonów i humoresek, posegregowany zgodnie z czasem ich powstawania. Są płodne i obfite lata czterdzieste, wydajne: pięćdziesiąte, sześćdziesiąte i siedemdziesiąte oraz chude i smutne lata osiemdziesiąte, a na koniec odkrywcze lata dziewięćdziesiąte.
Mimo iż sporo kawałków z tych wczesnych lat już znałam, to nie czułam rozczarowania, bo dobrego humoru przecież nigdy dość.
Smakoszy twórczości autorki nie zdziwi na pewno moja sympatia do serii felietonów zatytułowanych „Spotkania z Alicją”. Alicją, która jest trochę oderwana od rzeczywistości i postrzega świat nieco inaczej niż wszyscy. Myślę, że sporo takich Alicji chodzi po świecie i wielu z nas posiada je w swoim, bliższym bądź dalszym, otoczeniu. Alicja była, jest i będzie, co udowodniła córka pani Stefanii, Joanna Jurandot – Nawrocka, pisząc i dołączając do tego zbiorku całkiem udany tekst pt. „Alicja na nowe tysiąclecie”. Można w nim zaobserwować, że „alicjowatość” przechodzi z pokolenia na pokolenie i wciąż jest aktualna.
Świetny też jest tekst z lat sześćdziesiątych o braku w języku polskim… feminatywów, gdy jeszcze to pojęcie nie zostało wymyślone ani spór, o ich używanie bądź nadużywanie.
I co ważne dla mnie, w tej książce znalazłam odpowiedź, dlaczego akurat „Urodził go „Niebieski Ptak” jest moją ulubioną książką wspomnieniową autorki, bo jak sama pisze, powstał on „ze smutku i z tęsknoty”.
Dla zainteresowanych.
Mój ulubiony tekst z Alicją w rolach głównych to ten zatytułowany „Alicja bez twarzy”. Poniżej fragmenty.
„Spotkałam Alicję. Ledwo ją poznałam, bo trzy czwarte twarzy zakrywały jej ciemne okulary, sięgające od połowy czoła do linii ust. (…)
- Witaj, Alicjo! Co cię skłoniło do włożenia czegoś podobnego? Bolą cię oczy?
- Strasznie. Ale dopiero od czasu, kiedy noszę te okulary. Nic przez te okulary nie widać, zwłaszcza o zmroku, tak jak teraz. (…)
- Więc po co nosisz?
- Muszę. Twarze w tym sezonie są niemodne. W ogóle się ich nie nosi. Dla panów to łatwe: zapuszczają sobie zarosty. (…)
- Wiesz co, Alicjo? Mimo woli rozwiązałaś zagadkę, która dręczy mnie od jakiegoś czasu. Otóż bez przerwy kłaniają mi się jacyś obcy mężczyźni. (…) Tymczasem ja po prostu nie odróżniam, kto jest pod daną brodą”.
Stefania Grodzieńska, tym razem nie we wspomnieniach, ale w odsłonie satyrycznej. Tytułowe kawałki zaś, to nic innego jak teksty pisane na zamówienie, między innymi do „Szpilek”, „Przekroju”, „Kobiety i Życia”. W tym zbiorku znajduje się wybór tych lepszych i najlepszych, według autorki, felietonów i humoresek, posegregowany zgodnie z czasem ich powstawania. Są płodne i...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2022-03-13
„Ludzie ludziom zgotowali ten los” - napisała Nałkowska i dała życie słynnej maksymie. Maksymie, która może stanowić także motto książki Dalii Grinkevičiūtė.
A książka ta, to świadectwo i pomnik wystawiony wszystkim litewskim zesłańcom, przetransportowanym w czasie II wojny światowej nad Morze Łaptiewów, morze poza kołem podbiegunowym. Tam, poprzez nieludzkie traktowanie skazanym na nieludzkie upokorzenia, cierpienia i śmierć.
Ten pamiętnikarski, a zarazem zbeletryzowany zapis, czyni z tej opowieści wiarygodny, chociaż niewyobrażalnie wstrząsający dowód na zło, które działo się pod „patronatem” człowieka. Litewska kilkunastolatka, której poukładany i pełen wartości świat nagle runął, opisuje walkę, nawet nie o godność, ale o prymitywny byt. Drastyczne są to opisy i przykłady, na to, do czego zdolny staje się człowiek w obliczu śmierci. Równie przerażająca jest część druga, w której Dalia opisuje swoje życie po powrocie na Litwę. Jako wieloletnia zesłańczyni, mimo że uzyskała dyplom lekarki, mogła pracować jedynie na prowincji, gdzie była traktowana marginalnie i bez szacunku, stale pod czujnym nadzorem władz.
Dla mnie jednak najbardziej dojmującym i trudnym do zapomnienia wydarzeniem w tej historii, będzie śmierć matki Dalii, już w Kownie, a przede wszystkim jej pochówek.
WYZWANIE CZYTELNICZE III 2022
Przeczytam książkę zza wschodniej granicy lub o krajach z Europy Wschodniej
„Ludzie ludziom zgotowali ten los” - napisała Nałkowska i dała życie słynnej maksymie. Maksymie, która może stanowić także motto książki Dalii Grinkevičiūtė.
A książka ta, to świadectwo i pomnik wystawiony wszystkim litewskim zesłańcom, przetransportowanym w czasie II wojny światowej nad Morze Łaptiewów, morze poza kołem podbiegunowym. Tam, poprzez nieludzkie traktowanie...
2024-04-30
Jerzy Zagórski, zapomniany żagarysta, ukryty w cieniu Czesława Miłosza.
W swojej liryce często pokazuje sprzeczność, rozdarcie i dwoistość natury człowieka, i rzeczy.
Poeta, we wstępie do tego wydania „Poezji wybranych”, napisał: „Poezja nie należy do sztuk mających dostarczać wrażeń jednorazowych, lecz do tych, których zadaniem jest swoją wartość przenieść w czasie. Poezja ma utrwalać w pamięci”.
I ja sięgnęłam po ten tomik, by przypomnieć sobie i utrwalić w pamięci mój ulubiony wiersz Zagórskiego, „Pióropusz”, w jego oryginalnym i pełnym brzmieniu.
Przy okazji odkryłam „Neandertalczyka” i „Czas Lota”. A że Zagórski to mistrz tworzenia liryki, w której słowa brzmią, najlepiej czytać go głośno.
„Pióropusz” (fragmenty)
[…]
Wszystko, co piękne jest przemija.
Ponad rzekami mosty nocą,
Światła płynące z biegiem wody
I te, co stojąc w niej migocą,
Odbite w rzece miast ogrody,
Gdy chwilę z falą się szamocą,
A powiew wiatru je zabija.
Idąc przez świat przemierzasz noce
Świateł krzesanych ludzką ręką.
O szczyty nieba załopoce
Rakieta strugą ognia cienką.
[…]
Jerzy Zagórski, zapomniany żagarysta, ukryty w cieniu Czesława Miłosza.
W swojej liryce często pokazuje sprzeczność, rozdarcie i dwoistość natury człowieka, i rzeczy.
Poeta, we wstępie do tego wydania „Poezji wybranych”, napisał: „Poezja nie należy do sztuk mających dostarczać wrażeń jednorazowych, lecz do tych, których zadaniem jest swoją wartość przenieść w czasie. Poezja...
2024-04-25
Jak zwykle w przypadku powieści Lema wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. Najpierw, na podstawie drobiazgowych opisów, zwizualizowałam edeńską przestrzeń i jej specyficzny koloryt, który, miałam takie nieodparte wrażenie, sam Lem stworzył po wzięciu halucynogennych środków. Surrealistyczne przestrzenie, dziwne fabryki i te masowe groby. Od razu narzuciła mi się jedna z hipotez Wojciecha Orlińskiego, z jego biografii o Lemie, że te kości, groby, egzekucje, to próba poradzenia sobie z wojenną traumą, czyli z lwowskim okresem życia pisarza i jego obserwacjami pogromów oraz lwowskiego getta.
Na pewno ten tekst to antyutopia, w której świat dążąc do doskonałości, zatraca się w niszczeniu tego, co mniej doskonałe. Na domiar tego całego złego jeszcze ta gorzko-ironiczna nazwa, Eden.
Występujących w powieści sześciu bohaterów identyfikujemy poprzez ich zawód i funkcję, którą sprawują. Świetnie nakreślił Lem ich sylwetki, z których każda jest różna i często ma inne pomysły na wyjście z opresji, w które co rusz wpadają.
Przez ten początkowy rozbieg, rozwlekle i drobiazgowo opisywany krajobraz Edenu, można rozpoznać, że książka w swej pierwotnej postaci była pisana i drukowana w odcinkach. I to jest mój jedyny zarzut pod jej adresem. Ta przydługo ciągnąca się zapowiedź wydarzeń właściwych.
Jak zwykle w przypadku powieści Lema wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. Najpierw, na podstawie drobiazgowych opisów, zwizualizowałam edeńską przestrzeń i jej specyficzny koloryt, który, miałam takie nieodparte wrażenie, sam Lem stworzył po wzięciu halucynogennych środków. Surrealistyczne przestrzenie, dziwne fabryki i te masowe groby. Od razu narzuciła mi się jedna z...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-03-20
„Tekst sztuki nowoczesnej coraz mniej nadaje się do czytania. Coraz bardziej staje się partyturą, która żyć zaczyna dopiero na scenie, w grze, w spektaklu”. W pełni zgadzam się z Gombrowiczem. Jego dramaty oglądałam i mam wrażenie, że gdybym je tylko przeczytała, uznałabym je za dziwne i nieczytelne. „Operetka”, tak jak „Ślub”, jest niesłychanie scenicznym tekstem.
Z trzech znanych mi dramatów Gombrowicza, „Operetkę” lubię najbardziej. Uwielbiam w niej „krzesełka lorda Blotton”! Są one dla mnie ulubioną sekwencją tej sztuki, a zarazem kwintesencją ignorancji, wynoszących się ponad zwyczajnego człowieka, wszelkiej maści notabli i elit. Te dość deprymujące „krzesełka” udały się Gombrowiczowi.
Dzieje dwudziestego wieku Gombrowicz prezentuje na wybiegu, robi z nich rewię mód, a szaleństwo stroju ma pokazać, jak wszelkie ideologie deformują ludzką podmiotowość i indywidualizm. Czyli znowu… forma. „Istotna dla zrozumienia sensu dzieła jest opozycja strój–nagość. Modne ubranie to zniewolenie, człowiek jest w nim uwięziony jak „w stroju najdziwaczniejszym, najokropniejszym”. To także obraz dziejów, teraźniejszości, przyszłości. […] Operetkową maskaradę ociekającą krwią można znaleźć w wielu przejawach współczesnego świata, jaki więc jest, jaki będzie ludzki strój? Człowiek śni, marzy o nagości, to jego nadzieja”.
Książę
„W czasach dzisiejszych, w czasach, jak dzisiejsze, socjalistyczno-demokhatycznych i ateistycznie-socjalistycznych, sthój stał się najsilniejszym bastionem klasy wyższej. […] Sthój i maniehy, oto bastion masz na wysokościach! Hosanna!”
Księżna
„Nagość, phoszę państwa, jest demagogiczna, jest wphost socjalistyczna, bo i cóż by było, gdyby gmin odkhył, że nasza dupa taka sama?!”
Fior
„Przeklinam ludzki strój, przeklinam maskę
Co nam się w ciało wżera, okrwawiona
Przeklinam mody, przeklinam kreacje
Krój pantalonów przeklinam i bluzek
Zanadto w nas się wgryzł!”
WYZWANIE CZYTELNICZE III 2024
Przeczytam książkę literackiego patrona z lat 2020 - 2024
„Tekst sztuki nowoczesnej coraz mniej nadaje się do czytania. Coraz bardziej staje się partyturą, która żyć zaczyna dopiero na scenie, w grze, w spektaklu”. W pełni zgadzam się z Gombrowiczem. Jego dramaty oglądałam i mam wrażenie, że gdybym je tylko przeczytała, uznałabym je za dziwne i nieczytelne. „Operetka”, tak jak „Ślub”, jest niesłychanie scenicznym tekstem.
Z...
2024-03-24
Gdybym nie oglądała nigdy „Ślubu”, to po jego przeczytaniu czułabym się wyjątkowo zagubiona.
Jak bowiem „odgadnąć sens snu”? W dodatku nie swojego.
A tu znowu chodzi o „formę”, która, aby umożliwić ludziom współistnienie, jednocześnie ogranicza i blokuje prawdziwą osobowość.
Henryk pyta: - Czy istnieje czyste „ja”?
No właśnie? Istnieje? Czy zawsze można naprawdę być sobą, w każdej sytuacji i relacji?
„Jeden upija się drugim
Lecz każdy pragnie trzeźwego udawać, tak jak ja.
Ależ w takim razie to farsa!
Jeden pijak, aby trzeźwego udawać, przystosowuje się do pijaństwa drugiego pijaka, który, aby trzeźwego udawać, przystosowuje się do pijaństwa innego pijaka, który…
A zatem wszystko to kłamstwo! Każdy mówi
Nie to co chce powiedzieć, lecz to co wypada”.
Henryk to zdecydowanie bohater tragiczny. Próbuje na nowo się określić, stworzyć, dokonać inicjacji, ale niestety przegrywa.
„Tu wszyscy udają siebie samych… i kłamią, żeby prawdę powiedzieć…”.
WYZWANIE CZYTELNICZE III 2024
Przeczytam książkę literackiego patrona z lat 2020 - 2024
Gdybym nie oglądała nigdy „Ślubu”, to po jego przeczytaniu czułabym się wyjątkowo zagubiona.
Jak bowiem „odgadnąć sens snu”? W dodatku nie swojego.
A tu znowu chodzi o „formę”, która, aby umożliwić ludziom współistnienie, jednocześnie ogranicza i blokuje prawdziwą osobowość.
Henryk pyta: - Czy istnieje czyste „ja”?
No właśnie? Istnieje? Czy zawsze można naprawdę być...
2024-01-08
Po czytanych jakiś czas temu przedwojennych i wojennych wspomnieniach Stefanii Grodzieńskiej wiedziałam, że sięgnięcie po jej kolejną książkę będzie kwestią czasu.
I, stało się. Jestem po lekturze kolejnej książki tej nieszablonowej, błyskotliwej, pełnej taktu, czaru i swoistej kokieterii Artystki.
Główną bohaterką opowieści jest co prawda Autorka, ale niekoniecznie wszystkie wątki i sytuacje przedstawione w tej historii, musiały się wydarzyć. Nawet Karol, w rzeczywistości, nosił inne imię.
Tym razem czytelnik towarzyszy Grodzieńskiej w jej podróży sentymentalnej do jednego z prowincjonalnych polskich miast i czeka z wypiekami na twarzy na jej nie do końca przemyślane i zaplanowane spotkanie z miłością sprzed lat. Miłość ma na imię Karol, mieszka na co dzień za granicą i po szesnastu latach od ostatniego widzenia się ze Stefanią przyjeżdża do Polski i przemieszkuje właśnie w tym mieście.
Są lata sześćdziesiąte XX wieku.
I dalej prawie tak, jak u Joanny Chmielewskiej (tak jak pisze @Queequeg). Kłody pod nogi, piętrzące się przeszkody i przeciwności losu. Dzieje się, ale nie to, co powinno.
A tego pana Kazia, to najchętniej trzymałabym pod kluczem. I to solidnym.
Cóż, trzeba samemu przeczytać, by zrozumieć o czym ja piszę.
PS
Mimo że i te wspomnienia Grodzieńska świetnie skomponowała, to jak dotychczas pierwszą lokatę u mnie ma jej „Urodził go „Niebieski Ptak”, bo „Szarpio Afrikanske” jest tylko jedno.
Kto czytał ten wie. ;)
Po czytanych jakiś czas temu przedwojennych i wojennych wspomnieniach Stefanii Grodzieńskiej wiedziałam, że sięgnięcie po jej kolejną książkę będzie kwestią czasu.
I, stało się. Jestem po lekturze kolejnej książki tej nieszablonowej, błyskotliwej, pełnej taktu, czaru i swoistej kokieterii Artystki.
Główną bohaterką opowieści jest co prawda Autorka, ale niekoniecznie...
2024-01-30
Opierałam się przed napisaniem opinii do tej książki, bo chciałam te wszystkie uzyskane wrażenia mieć na wyciągnięcie myśli i mrugnięcie powiek. Bo gdy uformować te wrażenia w opinię, to jak zatrzasnąć za nimi drzwi. Z drugiej strony warto podzielić się zachwytem i szerzyć sławę wyjątkowej literatury.
Tak naprawdę „Lato w Baden” to historia zamknięta w kilku rozbudowanych, długich zdaniach. Śledzimy dwie podróże, które dzieli okres stu lat, a łączy postać Anny Grigoriewny Dostojewskiej. Autor i zarazem narrator, jadąc śladami swojego ulubionego klasyka, czyta wspomnienia jego żony i przywołuje historię ich podróży, między innymi, do Baden.
Dla mnie jest to opowieść przede wszystkim o uzależnieniach: Leonida Cypkina od literatury, Dostojewskiego od hazardu, a Anny Grigoriewny od męża.
Poza tym powieść przesycona jest dostojewszczyzną, bohaterami i miejscami z jego powieści, którzy wspaniale wplatają się w wydarzenia. A fascynacja pisarza obrazami „Madonny Sykstyńskiej” Rafaela i „Chrystusa w grobie” Holbeina (młodszego) i ze mną zostanie na długo.
Urzekł i zachwycił mnie niezwykle delikatny i zarazem zmysłowy opis zbliżenia Dostojewskich przedstawiony w postaci metafory wypływania na głębię. Szkoda, że ich wspólne nocne pływanie nie zawsze było zsynchronizowane. Ale nawet mimo to, nie da się o nim zapomnieć, jest piękne.
Sama lektura naprawdę jest wyjątkowa, ale o najwyższej ocenie zdecydowała „namiętna pisarska wytrwałość” Leonida Cypkina, jego samozaparcie i miłość do twórczości literackiej zawarta w pytaniu – „Ile trzeba mieć wiary w literaturę, by pisać bez nadziei na publikację?”
Opierałam się przed napisaniem opinii do tej książki, bo chciałam te wszystkie uzyskane wrażenia mieć na wyciągnięcie myśli i mrugnięcie powiek. Bo gdy uformować te wrażenia w opinię, to jak zatrzasnąć za nimi drzwi. Z drugiej strony warto podzielić się zachwytem i szerzyć sławę wyjątkowej literatury.
Tak naprawdę „Lato w Baden” to historia zamknięta w kilku rozbudowanych,...
2024-03-15
Czułam potrzebę sięgnięcia po cokolwiek Konwickiego. Przede wszystkim dla Konwickiej jakości. Jego nastrojowości, klimatu i języka. I dostałam co chciałam.
„A za oknem skrzył się śnieg, objęty sinawym pasem lasu”.
„Błyszczący księżyc, nanizywał się na rzadkie przeświecające się obłoki”.
„Czerwone plamy słońca przelewały się po żółtym igliwiu na mchu. Z rojstów krzyknął tęsknie żuraw jak więziony człowiek".
Temat okazał się przygnębiający, ale za to bardzo prawdziwy, obnażający mit „wojenki cudnej pani”. Piosenka ta, jak bolesny i przewrotny refren zgrzytała od czasu do czasu między wydarzeniami.
A życie partyzantów, jakże inne, niż co poniektórzy chcieliby je widzieć i wynosić na ołtarze.
„Urządzanie defilad, mszy polowych i różnych innych uroczystości wojskowych okazało się fałszywym wykładnikiem siły. W chwili próby powtórzył się wrzesień 1939 roku. Wojna u nas była ciągiem spontanicznych egzaltowanych zrywów i bolesnych rozczarowań”.
Ocena bardzo subiektywna, bo dodałam ekstra gwiazdkę za nazwisko, a jeszcze kolejną za spełnienie moich potrzeb. :)
Czułam potrzebę sięgnięcia po cokolwiek Konwickiego. Przede wszystkim dla Konwickiej jakości. Jego nastrojowości, klimatu i języka. I dostałam co chciałam.
„A za oknem skrzył się śnieg, objęty sinawym pasem lasu”.
„Błyszczący księżyc, nanizywał się na rzadkie przeświecające się obłoki”.
„Czerwone plamy słońca przelewały się po żółtym igliwiu na mchu. Z rojstów krzyknął...
2024-02-13
Problematyka 23. utworów w tym niewielkim zbiorku krąży wokół obrachunku z przeszłością Niemiec. Jakie wartości pozostały po wojnie dla ówczesnego człowieka? Jak w tym powojennym świecie żyć? Wiersze Bachmann to przede wszystkim ocena sytuacji w jakiej znalazła się ludzkość po światowym kataklizmie jakim była wojna.
Dla mnie, była to bardzo wymagająca, trudna i nie do końca zrozumiała poezja. Pewnie dlatego, że odległa i mocno zanurzona w powojennej rzeczywistości Austrii i Niemiec. Mimo próby oswojenia kontekstu historycznego, nie miałam tej ulotnej, intymnej przyjemności przeżywania tego, co Bachmann chciała przekazać swojemu lirycznemu odbiorcy. Niekiedy, żeby czuć, trzeba jednak rozumieć.
Najbardziej współgrały ze mną te fragmenty:
Z wiersza „Paryż”
„Co będzie, gdy my, odurzeni
tęsknotą za domem aż po wymykające się włosy,
pozostaniemy tutaj i będziemy się pytać: co będzie,
kiedy przetrwamy piękno?
Z wiersza „Po tylu latach”
„Miłości jest dany triumf, śmierć ma także swój,
I czas, i przyszłości czas.
Nasz jest tylko znój.
Tylko gwiazdy zaćmione wokoło. Odblask, milczenie.
Ale pieśń przerośnie nas
ponad pył istnienia.
Problematyka 23. utworów w tym niewielkim zbiorku krąży wokół obrachunku z przeszłością Niemiec. Jakie wartości pozostały po wojnie dla ówczesnego człowieka? Jak w tym powojennym świecie żyć? Wiersze Bachmann to przede wszystkim ocena sytuacji w jakiej znalazła się ludzkość po światowym kataklizmie jakim była wojna.
Dla mnie, była to bardzo wymagająca, trudna i nie do...
2024-02-06
Grodzieńska i Jurandot, czyli tytułowe ni psy, ni wydry i ich wczesne teksty.
Zbiorek otwierają przedwojenne, klimatyczne i niedzisiejsze, ale urocze piosenki i ballady Jurandota, między innymi ta „O pani Wiśniewskiej”.
W kolejnym rozdziale Stefania G. przedstawia zabawne scenki i sytuacje – z życia wzięte. Świetny był obyczajowy obrazek z tużpowojennej Łodzi, gdy trudno było w tym mieście gdziekolwiek trafić, ponieważ każda napotkana osoba nie potrafiła wskazać właściwej drogi, ponieważ była z… Warszawy.
Dalej przeczytamy pisane na gorąco teksty Jurandota z września 1939 i jego wiersz - „Żołnierzu – Panienko” będący upamiętnieniem młodszej siostry autora - Zosi, która zginęła w powstaniu. Z tych utworów najbardziej wzrusza mnie „Piosenka o wieżyczce z zegarem”. Potem jest jeszcze kilka jego powojennych, zabawnych, satyrycznych tekstów i dialogów.
Tomik zamykają, według Grodzieńskiej, jej najlepsze satyryczne opowiadania i historyjki, z najbliższym mojemu sercu tekstem pt. „Z pamiętnika grafomanki”. 🤭
Mister Oizo, dziękuję za wytyczenie właściwego kierunku i udostępnienie tekstu. 😊
Grodzieńska i Jurandot, czyli tytułowe ni psy, ni wydry i ich wczesne teksty.
Zbiorek otwierają przedwojenne, klimatyczne i niedzisiejsze, ale urocze piosenki i ballady Jurandota, między innymi ta „O pani Wiśniewskiej”.
W kolejnym rozdziale Stefania G. przedstawia zabawne scenki i sytuacje – z życia wzięte. Świetny był obyczajowy obrazek z tużpowojennej Łodzi, gdy trudno...
2023-03-31
O Paulu Celanie nie wiedziałam nic do momentu sięgnięcia po jego wiersze. Nic, poza tym, że jego twórczość znalazła się na liście 100 najlepszych książek Norweskiego Klubu Książki.
Moją uwagę przykuły dwa stwierdzenia dotyczące autora. Pierwsze, że poeta to „bezpaństwowiec ze schedą Austro – Węgier”, a drugie, że jest „lirycznym odpowiednikiem Kafki”.
I wiersze pokazują ten roztrzaskany świat. Krzyczącą samotność, wykorzenienie, brak poczucia bezpieczeństwa i wielkie tym wszystkim zmęczenie. Czytamy o zagładzie, śmierci, masowych grobach i ulotnych duszach. Poczułam pokrewieństwo poszczególnych wierszy Celana fragmentami „Nadchodzącego chłopca” Han Kang.
Mocne wrażenie zrobiła na mnie „Fuga śmierci”, „Tenebrae” i „Psalm”, ale najpiękniejszym wierszem są dla mnie „Pola”.
„Pola”
Zawsze ta jedna, topola
Na krańcach myśli.
Zawsze ten palec, co sterczy
Na miedzy.
Daleko przed nim
waha się bruzda w wieczorze.
Jednakże chmura:
Wędruje.
Zawsze to oko.
Zawsze to oko, którego powiekę
Otwierasz przy blasku
Opadłym jego bliźniaka.
Zawsze to oko.
Zawsze to oko, którego spojrzenie
Tę jedną osnuwa, topolę
PS Przejęta i zafascynowana wierszami Celana, ale też nierozumiejąca ich wystarczająco, sięgam właśnie po „Tam, za kasztanami jest świat” obszerną biografię poety.
WYZWANIE CZYTELNICZE III 2023
Przeczytam tom poezji
O Paulu Celanie nie wiedziałam nic do momentu sięgnięcia po jego wiersze. Nic, poza tym, że jego twórczość znalazła się na liście 100 najlepszych książek Norweskiego Klubu Książki.
Moją uwagę przykuły dwa stwierdzenia dotyczące autora. Pierwsze, że poeta to „bezpaństwowiec ze schedą Austro – Węgier”, a drugie, że jest „lirycznym odpowiednikiem Kafki”.
I wiersze pokazują...
2024-02-06
Nie od dziś Stefan Wiechecki rozbraja mnie humorem zawartym w obyczajowych scenkach rodem spod Kercelaka i z warszawskich ulic, głównie Targówka i Szmulowizny, a także, a może przede wszystkim, bawi swoim językiem, dzięki któremu te obrazki nabierają właściwego tylko sobie życia. A gdy jeszcze te historie przedstawia i relacjonuje Jan Kobuszewski, to wszystkie smutki – precz!
Nie zrozumie tego nigdy ten, kto Wiecha nie czytał, nie słyszał i o zgrozo, nie zna. Dlatego poniżej próbka.
Życzę śmiesznego 😊
Fragmenty z „Dmuchnij pan w balonik”
„W celu powiększenia bezpieczeństwa samochodowego w Warszawie podczas karnawału będą lada dzień zaprowadzone tak zwane próbne baloniki. Cóż to mianowicie są za baloniki? Jak donosi prasa, cała maszyneria, wynalazku dwóch młodych krakowskich doktorów, składa się z rurki szklanej wypełnionej dwiema warstwami mielonego szkła i zakończonej balonikiem koloru żółtopomarańczowego o pojemności około litra.
Otóż więc, jak w te rurkie dmucha małe dziecko albo nawet dorosły mężczyzna, któren od paru dni kieliszka wódki nie widział, balonik zachowuje się przyzwoicie i nie zmienia koloru. Ale o wiele przystawiemy go do ust warszawskiemu szoferowi i każemy mu chuchać, balonik natychmiastowo zaczyna nam wykazywać, ile było kolejek.
Przy średniej ilości tylko pół balonika z pomarańczowego zamienia się na zielonkawy, jeżeli natomiast nadużycie było znaczniejsze, balon przybiera kolor szczypiorku. Powyżej litra pęka z hukiem. Wynalazek ten jest niezmiernie doniosły i może nareszcie, jak się to mówi, położy kres. Bo do tej pory badanie szoferaków na te okoliczność było faktycznie mocno utrudnione. Jeżeli się rozchodzi o starożytny sposób za pomocą zwyczajnego chuchu, to nie był on nigdy na sto procent pewny. Mieliśmy co prawda w naszej milicji wybitnych specjalistów, którzy po jednem chuchnięciu mogli postawić następującą diagnozje:
„Dwie setki czystej, korniszonek, znowuż dwie setki, jajeczko, duże jasne z wianuszkiem. Wynik ogólny—podgazowany”.
(…)
Drugiem znowuż sposobem był egzamin z wymowy. Brało się takiego podejrzanego o ankoholizm kierowcę i kazało mu się prędko powiedzieć te słowa: „Drabina z powyłamywanymi szczeblami”. „Drabinę” nawet najwięcej zabalsamowany kizior wymówił bez błędu, ale na „szczeblach” już letko tylko podkropiony facet leżał bezapelacyjnie. Wychodziło mu albo „pomywowyłanymi”, albo „połamywałami” albo jeszcze gorzej. No i rzecz jasna, że zamykali go z miejsca. Jednakowoż trafiali się przytomniaki, że nie tylko drabinę, ale wiersze niejakiego Przybosia pod największym gazem deklamowali bez najmniejszego feleru.
Totyż musiem się cieszyć, że dzięki tem młodem doktorom będziemy mogli chodzić po Warszawie bez narażenia życia pod samochodem, nawet osobiście znajdując się coś niecoś pod muchą.
(…)
Takie sprawdzanie szoferów przez milicje w sobotni wieczór karnawałowy będzie wyglądało jak masowa impreza uliczna „Expressu Wieczornego” pod tytułem „Dmuchnij pan w balonik” z łaskawem udziałem fonkcjonariuszy wydziału ruchu kołowego”.
Nie od dziś Stefan Wiechecki rozbraja mnie humorem zawartym w obyczajowych scenkach rodem spod Kercelaka i z warszawskich ulic, głównie Targówka i Szmulowizny, a także, a może przede wszystkim, bawi swoim językiem, dzięki któremu te obrazki nabierają właściwego tylko sobie życia. A gdy jeszcze te historie przedstawia i relacjonuje Jan Kobuszewski, to wszystkie smutki –...
więcej mniej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to2024-01-26
Przez ostatnie pół roku czytałam i zachwycałam się słowami Jonasza Kofty, a przede wszystkim „wrażliwością nad ich barwą ” - jak Ryszard Marek Groński określał podejście Kofty do słowa właśnie.
W tym zbiorze, z tych najbardziej znanych i rozpoznawalnych, znalazły się:
Futbol, futbol, futbol, Jej portret, Kwiat jednej nocy, Łezka do łezki, Mury Jerycha, Pamiętajcie o ogrodach, Popołudnie, Radość o poranku, Samba przed rozstaniem, Song o ciszy, Śpiewać każdy może, Wakacje z blondynką, Z tobą chcę oglądać świat.
Szlagiery szlagierami, jednak w tym zbiorze 235. utworów poety/tekściarza, co rusz trafia się na wspaniałą poezję. I liryczną, i obyczajową, i ironiczną, i sarkastyczną, i refleksyjną.
Bardzo ludzką. Bliską życiu.
Są tam też słabsze utwory, jak to w przypadku takich zbiorów bywa, jednak nieszablonowość kompozycji, trafność metafor i gra słów robi bardzo dobre wrażenie końcowe.
A tu jeden z (naprawdę wielu) moich ulubionych:
„Guide”
Do twoich oczu przykładam uliczkę
Co w bok uciekła tunelem kasztanów
Jesteś przyjezdna, ja jestem tubylcem
Pamięcią w płyty chodnika wpisanym
Oto i zakręt
Tutaj lato zwalnia
Labirynt wiatrów tężeje na udach
Błogosławiona zapachów kopalnia
Błogosławiona nuda
Do twoich kroków przykładam ziarenka
Osypujące czas zwietrzałych tynków
Żegnaj na zawsze
Stąd prosto dojdzie pani do rynku
Nie potrafię się powstrzymać. 🫣
Drugi:
„Słoneczniki”
Kocha malarstwo jakiś bogacz
Przez chwilę cały świat był zdziwiony
Kupił „Słoneczniki” Van Gogha
Za funtów 22 miliony
Van Gogh niestety nic z tego nie ma
Żył krótko, w biedzie, rudzielec głupi
I myśl ta nie na temat
Bo co finanse mają do sztuki
Geniusze rzadko są bogaci
Jak umrą, kiedyś ich kupicie
Bo na tym świecie zawsze się płaci
Jedni pieniędzmi, drudzy życiem
Przez ostatnie pół roku czytałam i zachwycałam się słowami Jonasza Kofty, a przede wszystkim „wrażliwością nad ich barwą ” - jak Ryszard Marek Groński określał podejście Kofty do słowa właśnie.
W tym zbiorze, z tych najbardziej znanych i rozpoznawalnych, znalazły się:
Futbol, futbol, futbol, Jej portret, Kwiat jednej nocy, Łezka do łezki, Mury Jerycha, Pamiętajcie o...
„Rozmówki” Stefanii Grodzieńskiej bardzo poprawiły mi nastrój. Grodzieńska była świetną obserwatorką życia codziennego i potrafiła na ludzkie problemy i dramaty spojrzeć z innej perspektywy, tej, w krzywym zwierciadle. Bardzo w tym przypomina mi Wiecha. Uwielbiam jej śmieszne komentarze, celne riposty i ironiczne spostrzeżenia. Wszystkie podane elegancko i taktownie, jak na panią Stefanię przystało.
„Rozmówki” wydane zostały dawno temu, bo w 1949 roku i ten powojenny klimat, zaklęty w tych tekstach można odczuć. Są uroczo niedzisiejsze i pewnie dlatego pełne klasy. Dopełnieniem tego starutkiego tekstu są charakterystyczne ilustracje Ha-Gi. Grodzieńska + Ha-Ga = pełnia szczęścia i radości oraz gwarancja dobrego stylu i jakości ;)
W zbiorku tym znajduje się sześć części:
- „Tragedie w jednym akcie”,
- Tytułowe „Rozmówki”,
- „Historyjki” - z genialnym „Kanarkiem” i „Rewanżem”,
- „Garść przeżyć osobistych” – wspaniała była „Spódnica” i „Kontakty intelektualne”,
- „Odczyty w związku stanowczych mężatek” - moja ulubiona część! Szczególnie ubawił mnie odczyt zatytułowany „Jak zużytkować męża w czasie podroży”,
- „Rok 1945”.
Garść rozbrajających mnie zdań z „Rozmówek”:
„Ale zbyt jestem kobietą, żeby cokolwiek po prostu wyrzucić.”
„Już dawno nie widziałam Alicji tak wzburzonej. Nieomal, że prawdziwe rumieńce wyzierały jej spod warstwy różu.”
„Tak specjalnie, to się nigdy sportem nie interesowałam. Z letnich sportów uprawiałam tylko opalanie, a z zimowych jazdę tramwajem.”
Mister Oizo, tradycyjnie dziękuję za udostępnienie tekstu. :)
Wypisy dla zainteresowanych i wytrwałych ;)
Z „Rewanżu”:
„- Ależ, proszę pani!
- Ależ, panie doktorze!
- Ależ pani mnie obraża!
- Ależ pan doktór mnie stawia w kłopotliwej sytuacji!
Powiedzieli jeszcze do siebie czternaście zdań rozpoczynających się od „ależ”, mimo to lekarz honorarium nie wziął”.
Ze „Spódnicy”:
„Jest śliczna. Szara w brązowe paski, z prawdziwego materiału. W układane fałdy. Na automatyczny zamek. Taka, o jakiej zawsze marzyłam. I pasuje do wszystkiego. W ogóle, jak ją zobaczyłam, to sobie pomyślałam, że już nigdy, nigdy mi się żadna inna nie spodoba.
- Wyobraź sobie, tak się roztyłam, że nie mogę się zmieścić w tę spódnicę, a taka ładna. […] – rzekła smutno Alicja.
Spojrzałam głodnymi oczyma.
- Na ciebie byłaby w sam raz – rzekła. - Przymierz.
Przymierzyłam. Leżała na mnie, jak gdybym się w niej urodziła. Było mi w niej do twarzy, do nóg, do wszystkiego.
- Wiesz co? Noś ją tymczasem. Możesz nosić tak długo, aż ja nie schudnę, wtedy mi oddasz.
I tu się zaczęło. Od chwili, kiedy ją włożyłam, nie mogłam znieść myśli, że będę musiała ją oddać. […]
O, marni psychologowie! Każdy znawca duszy kobiecej wie, że cudza spódnica zawsze jest lepsza, a powiedzieć: kup sobie inną, zamiast tej, to tak, jakby poinformować zakochanego, że przy tych samych staraniach mógłby mieć inną, dużo ładniejszą kobietę”.
Z „Jak zużytkować męża w czasie podroży”:
„Podróż, drogie panie, daje liczne okazje do zastosowania męża, lecz czynić to należy umiarkowanie i umiejętnie. Temu właśnie zagadnieniu poświęcam dzisiejszą pogadankę. W jakim celu zabiera się męża w podróż? Przede wszystkim w celu przeniesienia z miejsca na miejsce bagażu”.
„Rozmówki” Stefanii Grodzieńskiej bardzo poprawiły mi nastrój. Grodzieńska była świetną obserwatorką życia codziennego i potrafiła na ludzkie problemy i dramaty spojrzeć z innej perspektywy, tej, w krzywym zwierciadle. Bardzo w tym przypomina mi Wiecha. Uwielbiam jej śmieszne komentarze, celne riposty i ironiczne spostrzeżenia. Wszystkie podane elegancko i taktownie, jak na...
więcej Oznaczone jako spoiler Pokaż mimo to